Z Danielem Radcliffem, odtwórcą roli Harry'ego Pottera, rozmawia Wojciech Orliński...
W trzeciej części Harry uświadamia sobie w końcu, że jednym z jego największych wrogów jest on sam...
- O tak! Trzecia część to w gruncie rzeczy jego podróż do wnętrza samego siebie, więcej tutaj psychologii niż magii. Nie zapominajmy przecież, że jeszcze w pierwszej części Harry miał trafić do Slytherinu [uczniowie szkoły czarodziejów podzieleni są na "domy", z których każdy hołduje jakimś zasadom; Slytherin uosabia wszystkie wartości, które Harry potępia - szowinizm, nietolerancję, snobizm - przyp. W.O.]. Harry nie jest bohaterem bez skazy. Jest w nim samym bardzo dużo zła i w trzeciej części zaczyna to sobie uświadamiać.
Można powiedzieć, że Harry zmierza ku samozagładzie?
- Na pewno traktuje siebie bardzo bezwzględnie. Ale traktuje tak wszystkich, również ludzi dookoła siebie - zwłaszcza w czwartej księdze. Osobiście uważam zresztą, że cały cykl zakończy się śmiercią Harry'ego w siódmej księdze. To nie jest moja teoria, ktoś mi ją zasugerował przy okazji pierwszego tomu, jeszcze kiedy nie znaliśmy dalszego ciągu. Chodzi o to, że Harry jest tak blisko związany ze swoim arcywrogiem lordem Voldemortem, że w końcu okaże się, że nie może go zniszczyć bez zniszczenia samego siebie. Moim zdaniem kolejne tomy pasują do tej teorii.
Co sądzi Joanne Rowling o Twojej teorii?
- Nie wydobyłem od niej ani słowa. Z całej filmowej ekipy podobno tylko Alan Rickman dowiedział się, co będzie się dalej działo z jego postacią niecierpiącym Pottera profesorem Severusem Snape - W.O., ale oczywiście nikomu nic nie zdradza.
Skąd bierzesz energię do grania gniewu i wściekłości?
- Przed kręceniem takiej sceny słucham dużo agresywnej muzyki - przede wszystkim Pixies, których po prostu kocham. Poza tym The Libertines, The Preps czy Nirvany. Teraz pojawił się nowy zespół Hope Of The States, kupiłem ich singla "The Red The White The Black The Blue". |
|